31 stycznia 2012

żyję lokalnie

lubię okolicę, w której mieszkam. lubię tu spacerować, jeździć rowerem i wracać codziennie po pracy. lubię osiedlowy kościół i księdza, wygrywającego (ciut za głośno) kościelne melodie o nieprzyzwoitych porach. lubię sklepik po schodkach z uśmiechniętymi od rana ekspedientkami i najlepszym na świecie chlebem. lubię mały warzywniak za rogiem, w którym nie sposób zostawić mniej, niż 20 zł. lubię stare działki i drzewa morwowe. przedwojenne domy i ogródki pełne kolorowych kwiatów przez większą część roku. lubię nowy przystanek autobusowy. lubię pizzę z pobliskiej pizzerii. delikatną kosmetyczkę, która zgubiła niedawno kluczyki od samochodu.  lubię sklepik naprzeciwko, w którym najczęściej kupujemy latem lody. lubię gazetkę osiedlową, z której dowiaduję się o tym, co się dzieje wokół. lubię pobliski parczek – park to zbyt wiele o tym skrawku zieleni ;-)
lubię dzielnicę, w której mieszkam. jedynego dentystę, któremu ufam (witam moją najodważniejszą pacjentkę). laboratorium, w którym pracuje mistrzyni pobierania krwi. mój ulubiony park. staw pełen kaczek. pobliską bibliotekę. ciastkarnię, do której Leo jeździ po pączki i jabłka w cieście.
lubię miasto, w którym mieszkam. gwar rynku. tanie kino we wtorki. ukryty sklepik z ceramiką.  
i like it :-)

30 stycznia 2012

loteryjna wygrana


elizka jest wśród nas. droga na zewnątrz brzucha była karkołomna. oby dalej było  łatwiej :-)
za nami karnawałowe szaleństwo. jak zwykle wymknęliśmy się z zabawy jako jedni z pierwszych. mimo to w niedzielę odsypialiśmy. na loterii wygraliśmy łabędzia origami. prawdziwe rękodzieło. spotkaliśmy dawno nie widzianą rodzinkę i znajomych.

tymczasem Ania i Adaś pomału przygotowują się do wielkiego tak. to za 4 miesiące. muszę zamówić prezent. wstyd byłoby nie zdążyć ;-)

27 stycznia 2012

ja to mam się dobrze

siedzę w fotelu i nadrabiam zaległości internetowo – blogowe. w ciepełku. przy herbacie i serze (niewiadomego pochodzenia, ale pyszny).
inni w tym czasie:
rodzą elizę
denerwują się, że elizka – choć bardzo spóźniona – nic sobie z tego nie robi i – jakby przeczuwając mrozy, które nastały – schowała się w brzuchu jeszcze bardziej.  o ile to możliwe ;-)
rozchorowali się na białaczkę. inaczej: dowiedzieli się o chorobie. bardzo zaawansowanej. w poniedziałek kupimy dobrą książkę i kwiatek i pójdziemy w odwiedziny. ku pokrzepieniu serc.

z pokoju obok dobiegają odgłosy rodzinnego muzykowania. pierwsze próby. idę pośpiewać :-)

25 stycznia 2012

drożyzna

nie mam szczęścia do tanich rzeczy. ani do przecen. choć muszę przyznać, że w tym roku kupiłam parę rzeczy w świetnej cenie. jeden, jedyny raz. wyjątek potwierdzający regułę. reguła jest prosta: pokaż mi kilka rzeczy i każ mi wybrać jedną dla siebie, a wybiorę drogą. mam tak od zawsze. inna sprawa, to że jak już kupię coś drogiego, to zawsze używam / noszę przez lata. nie nudzi mi się i pozbywam się tej rzeczy jak już naprawdę jest do niczego. 
kiedyś będąc z Leo w sklepie – a nie znał jeszcze mojej przypadłości – musiałam kupić program tv. wybrałam taki za 1,20 zł. Leo zaoponował, że za drogi. kupiliśmy za 70 groszy. i co? nic się nie zgadzało :-( masakra jakaś ….

ale do rzeczy.

wiadomo: jestem zmarzluchem. wyjątkowym. nawet przy tegorocznej łagodnej zimie bywa mi chłodno. w zasadzie wietrznie ;-). pewnego dnia czekałam na autobus i trochę mnie zawiewało. podeszła koleżanka i – opatulona w puchową kurtkę – zaczęła wychwalać tę część garderoby. wieczorem wpadła na herbatkę Ania i też: jak dobrze, że ubrała puchówkę, bo długo czekała i było jej ciepło. puch, kaptur. myślę sobie: znaki są wszędzie.

a ponieważ okres przecen … przezornie zapytałam Anię jaka cena, to dobra cena. 200 zł. dam radę :-). pewnego dnia idę przez centrum handlowe i kątem oka widzę na wystawie moją kurtkę. wchodzę do sklepu. przymierzam. kolor nie do końca mój i zamki trochę za duże, ale ….  kurtka jest wspaniała. długa do kolan. duży, odpinany kaptur. nie wyglądam w niej jak sigma i pi. wyglądam świetnie. i najważniejsze: po paru chwilach jest mi tak ciepło, że nie mogę wytrzymać. to jest to.  

pytanie konkursowe: ile kosztuje rewelacyjna kurtka puchowa, po przecenie, w centrum, przez które przechodziłam?

odpowiedź: 1400 zł.
no i teraz szukam kogoś, kto ma na zbyciu  niepotrzebne … wiadomo ;-)

24 stycznia 2012

karnawał

wyjątkowy czas.  tańca, zabawy, bajecznie kolorowych korowodów w rio.

karnawał kojarzy mi się z faworkami. w wielkich ilościach smażyli je moi rodzice. zajmowało to cały wieczór. mama przygotowywała i wałkowała ciasto. tata smażył. rodzinnie zawijaliśmy. były pyszne. cieniusieńkie i chrupiące. najlepsze jakie jadłam.

karnawał kojarzy mi się z olimpiadami zimowymi. na ich czas – z niezrozumiałych dla mnie samej przyczyn – staję się fanem sportu. trudno odciągnąć mnie wtedy od telewizora. oglądam co się da, z wielkim zainteresowaniem.

karnawał to przede wszystkim czas tańca. uwiellllbiam. co roku w tym czasie chodzimy z Leo potańczyć. ze znajomkami, z rodzinką, z kim się da :-). w rodzinnych stronach Leo kto może organizuje zabawy karnawałowe. są loterie, konkursy, kotyliony. raz zdarzył się nawet walczyk czekoladowy. ale nigdy nie byłam na balu przebierańców. 
może kiedyś, gdzieś ?

22 stycznia 2012

czarownica z portobello p.coelho

coelho ciąg dalszy. tak mnie wciągnął, że czytam seryjnie ;-). 
czarownica to książka dla kobiet. o kobietach. o kobiecej magii. takiej staroświeckiej, trącącej troszkę myszką. ale jakże aktualnej i potężnej. polecam każdej, chcącej się zachwycić. przecież wszystkie jesteśmy czarownicami :-)

20 stycznia 2012

podsumowanie tygodnia

powiało zimą i proszę: żywej duszy nie uświadczysz. znajomej duszy. paru wyruszyło w świat – bo ferie. inni - wystraszeni kilkoma płatkami śniegu, który spadł ostatnio – zaszyli się w domach. nie są nawet ciepłolubni. ale błotko pośniegowe skutecznie zniechęca do opuszczenia 4 ścian. 
nie piszę, bo czytam. znowu coelho. tym razem: zahir. wciągnęło mnie po uszy. jedna z jego najlepszych książek.

jeśli przyszło cierpienie, lepiej je przyjąć, bo nie zlikwidujesz go, udając, że go nie ma. jeśli przyszła radość, lepiej ją przyjąć, niż bać się, że pewnego dnia się skończy.

i takie tam. proste myśli a ja czytam, zachwycam się, chwilami wzruszam. to dla duszy. dziś zrobiłam fantastyczną rzecz dla ciała: kupiłam jeansy :-) . nowe, niedekatyzowane, piękne. cieszę się bardzo, bo kupno jeansów to dla mnie trud prawdziwy.  
w międzyczasie odnowiłam kontakt z chrześniakiem i – kto wie – może coś z tego będzie ? fajny ten mój chrześniak. bezpośredni i rozmowny jak na faceta ;-)

18 stycznia 2012

poranne marzenie




nic dodać, nic ująć 

16 stycznia 2012

ferie 2011

zdjęcie z sieci
nie sposób ich przegapić. mimo, że nie dotyczą mnie bezpośrednio. tegoroczne są wyjątkowo nie zimowe. niewielu się cieszy. w poszukiwaniu śniegu trzeba wyruszyć co najmniej do czech. za to dzień coraz dłuższy :-)

weekend upłynął pod znakiem zakupów. wydałam na ciuchy więcej, niż w całym 2011. kupiłam buty. dwie pary. zapłaciłam taniej, niż kosztowała jedna przed przeceną :-)
dobre i to. choć polowałam na jeansy. z moimi krągłościami to najtrudniejszy zakup. grymaszę więc. bywam poddenerwowana. długimi, wielokrotnymi, nietrafionymi przymiarkami. na dodatek zamarzyły mi się niewytarte. nie będzie łatwo. ale: jest taki jeden niewielki sklepik w niedużym mieście. z anielską obsługą. niebotycznie cierpliwą. kupiłam tam prawie wszystkie moje denimy.
może w następny weekend ???

14 stycznia 2012

okiem dziecka 2

lubię robić zdjęcia. ale – jak się okazało – nie umiem. skąd wiem? od zaprzyjaźnionego fotografa. oddaliśmy zdjęcia do wywołania. przy odbiorze, przeglądał je z nami. co jest na tym zdjęciu?  - zapytał, pokazując zdjęcie Leo.  Leo – odparłam zgodnie z prawdą. roześmiał się w głos.
zdjęcie przedstawiało przystojnego młodego mężczyznę (to o moim mężu :-)) na tle … no właśnie… generalnie na tle ściany budynku. po lewej rura znaku drogowego, potem Leo, dalej żółty kosz na śmieci. dwie trzecie zdjęcia to ściana.  przyozdobiona napisem dupa.
zapisałam się na kurs. było super. dowiedziałam się, że zdjęcie powinno mieć temat. że proporcje, światło i w ogóle. ale nie o tym …
fotograf powinien patrzeć na świat oczami dziecka. prowadzący kurs opowiedział nam swoją historię:
jechał z siostrą i jej córką pociągiem. już na peronie małej zachciało się pić. pociąg zaraz odjeżdżał. siostra z bagażami wsiadła  a on z małą wyruszyli po picie do kiosku.  wracając – obawie przed odjazdem pociągu – wsiedli do najbliższego wagonu. pociąg ruszył a oni szli wagonami, szukając właściwego przedziału.  gdy usiedli, mała zaczęła opowiadać mamie: że dziewczynka jadła lizaka z kwiatkiem, był pan w czarnej sukience do ziemi zapinanej na maleńkie guziki, chłopiec bawił się zielonym samochodem o jego mama czytała książkę ze słonkiem na okładce. 
słuchał zdumiony. sam nie pamiętał nawet księdza…
dziecięce postrzeganie świata ma w sobie coś urokliwego. fajnie jest patrzeć w ten sposób :-)

13 stycznia 2012

dzień cudów

wczoraj był dzień cudów. najpierw – mimo niespotykanego, wielkiego porannego zmęczenia – opuściłam przytulne pielesze. w miarę upływu dnia nabierałam sił i energii. po południu byłam u dentysty. godzinę przed umówioną wizytą. mimo wszystko optymistycznie nastawiona na ponad godzinne oczekiwanie.  w poczekalni … jak nigdy … pusto. dok przyjął mnie od razu. odkamienianie – zwykle nieprzyjemne – wczoraj było bardziej niż znośne. mimo absolutnej dokładności. nowa jakość życia :-). zauroczona odkrytą na nowo bielą, powstrzymałam się od wieczornej herbatki.
czy to oznacza, że l u b i ę chodzić do dentysty ?

12 stycznia 2012

strachy na lachy

dziś o fobiach.

wielu z nas je ma, mam i ja :-).

sprawdziłam w słowniku: „zasadniczy obraz fobii to przesadne reakcje zaniepokojenia i trwogi, pomimo świadomości o irracjonalności własnego lęku oraz zapewnień, że obiekt strachu nie stanowi realnego zagrożenia.”
moje (uświadomione) fobie to:

*  pobieranie krwi – o tym pisałam tutaj
*  ptaki – co tu pisać: boję się i już. może dlatego, że nie rozumiem ptaków ?
*  ciemność.  cóż … pamiątka z dzieciństwa. mam apel do mam: nie wyłączajcie strachliwym pociechom lampek nocnych :-). pomóżcie im pokonać lęk, aby nie musiały zaglądać mu w oczy jak będą dorosłe. 

a na dzień dobry, strachy na lachy w najlepszym wydaniu:

10 stycznia 2012

studniówek czas

do matury pozostało około 100 dni, więc: poloneza czas zacząć :-). chcąc podejrzeć, co na to mr. google, wpisałam hasło w wyszukiwarkę i … wyguglałam las nóg.  pięknych, smukłych, długich, po sam sufit. obowiązkowo przepasanych czerwoną podwiązką.  
pamiętam mój pierwszy bal. podwiązek nie było. była za to nowa bielizna, która – założona ponownie na maturę – przynosiła szczęście. tak, jak nieobcinane od imprezy włosy.
był polonez - zmora męskiej części sali. toast szampanem. a potem ...  było świetnie. bawiliśmy się do białego rana. 
czego i tegorocznym maturzystom życzę :-)

są takie dni

wczoraj był trudny dzień. wstałam dłuuugo przed porannymi zorzami. spędziłam dzień w pkp. wróciłam padnięta.

a w domku czekała na mnie gorąca herbata i super-duży gar z lidla. będzie w czym robić powidła :-)

9 stycznia 2012

kuchnia mojej babci

jakiś czas temu narzekałam na swoją kuchnię. dziś w nocy przyśniła mi się kuchnia mojej babci. dwa razy większa od mojej. ale sprzętów … dużo mniej. piec węglowy, zlew, lodówka, stół z dwoma krzesłami i … uwaga, uwaga: szafa. słownie: jedna. dwudrzwiowa, ale jedna. w szafie: ogromne puszki z mąką i cukrem. trochę szkła. sztućce. w jedynej szufladce portmonetka i dokumenty.  poza szafą był jeszcze jeden schowek: stół. na nogi stołu założona była zasłonka na gumce, sięgająca do ziemi. a pod stołem… 3 koszyki. z ziemniakami, świeżymi ogórkami i czymś jeszcze, czego nie pamiętam. do tego waga szalkowa i odważniki. w kredensie w jadalni była świąteczna zastawa. a w przedsionku schowek na przetwory i parę garnków. moja babcia nigdy nie narzekała na brak miejsca lub szafek.
na szafie kuchennej – zdobionej finezyjnej gzymsem – dziadek trzymał narzędzia.
spędziłam w tej kuchni wiele miłych chwil. "lepiąc" pierogi z kaszy i sera, "smażąc" pączki z dziurką, "gotując" bób. do dziś pamiętam zapach jagodzianek, ogórków, lata.  

6 stycznia 2012

śpiewać każdy może

idź tam, gdzie słyszysz śpiew - tam dobre serca mają. źli ludzie - wierzaj mi, ci nigdy nie śpiewają.
powiedzenie ludowe

fałszuję. nie tylko przy hymnie, który podobno jest niezawodnym sprawdzianem umiejętności śpiewu. ostatnio okazało się, że fałszuję nawet śpiewając amen (to pacierzowe).  

przebudziliśmy się którejś nocy i wdaliśmy w nocne polaków rozmowy. na koniec wyjątkowo mądrej wypowiedzi męża, żeby podkreślić, jak bardzo się zgadzam, zaśpiewałam swoim wysokim głosem: aaaaaaaa-men. i zaczęło się …

ubaw Leo był wielki. koniec spania i w ogóle. nocne lekcje śpiewu nie na wiele się zdały. choć okazało się, że lepiej mi idzie, gdy śpiewam głośno i nisko.

niełatwo mnie zniechęcić i dziś w kościele z podwójnym zapałem i z całych sił śpiewałam przybieżeli do betlejem. bo śpiewać każdy może :-)

4 stycznia 2012

bilans kartek świątecznych

wysłane: 19, otrzymane: 9. jak nigdy :-). lubię wysyłać i dostawać kartki. dla wielu to przeżytek. ja bywam sentymentalna (ostatnio częściej, niż rzadziej ;-)). kupuję więc, składam kilka ciepłych słów w życzenia, kaligrafuję. staram się nie rozmazać atramentu. pisząc tę notkę, czuję smak kleju ‘znaczkowego’. z roku na rok wysyłek przybywa. nie oczekuję rewanżu; choć skłamałabym pisząc, że nie cieszą mnie te, które dostaję. cieszą. baaardzo.  
kiedyś znalazłam pudełko wypełnione pocztówkami. wesołych świąt życzyła mi Ania. urodzinowe serdeczności przysyłała najpierw z Adasiem. pozdrowienia znad morza z Adasiem i starszym. potem Ania, Adaś, starszy i młodsza rodzinnie podpisywali się pod kolejnymi serdecznościami. 
niektórzy adresaci są rokrocznie zaskoczeni.  inni dzwonią, piszą świąteczne maile, ślą sms-y i mms-y. każdy wyraz pamięci cieszy.
ale i tak na wielkanoc wyślę pocztówki :-)

3 stycznia 2012

chleb powszedni

mamy przepyszny chleb. p r z e p y s z n y.  tak dobry, że często jem z samym masłem. żeby nie popsuć smaku. przestałam robić grzanki, żeby … nie psuć smaku. jedząc ten chleb, doceniam bogactwo prostoty. nie potrzebuję niczego więcej. ktoś, kto wymyślił modlitwę: „chleba naszego powszedniego daj nam Panie”  jadał pewnie taki chleb :-)

2 stycznia 2012

minął weekend

sylwester 2011 przeszedł do historii. nowy rok spędziliśmy w domowym zaciszu. był koncert noworoczny z wiednia i pieczone jabłka w cieście by Leo. w TV nie sposób było nie natknąć się na podsumowania minionego roku. poza ślubem kate i williama: same tragedie, nieszczęścia i klęski. czy  ludzie naprawdę chcą to oglądać? przecież wydarzyło się również wiele dobrych rzeczy. po co przypominać złe? pamiętajmy o tym, co dobre. będzie się lepiej żyć.
miłego tygodnia, udanego miesiąca, dobrego roku for all :-)

1 stycznia 2012

noworocznie

co jest najśmieszniejsze w ludziach: zawsze myślą na odwrót.
spieszy im się do dorosłości, a potem wzdychają za utraconym dzieciństwem.
tracą zdrowie by zdobyć pieniądze, potem tracą pieniądze by odzyskać zdrowie.
z troską myślą o przyszłości, zapominając o chwili obecnej i w ten sposób nie przeżywają ani teraźniejszości ani przyszłości.
żyją jakby nigdy nie mieli umrzeć, a umierają, jakby nigdy nie żyli.
być jak płynąca rzeka   p. coelho

postanowienie noworoczne: żyć każdą chwilą :-) minimalizować smutki. delektować się małymi radościami :-)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...