poranek grudniowy. cisza. za oknem czerń, rozświetlona blado blaskiem latarni. podskórnie dociera do mnie, że - jak nigdy - mąż już wstał.
przewracam się na drugi bok. zasypiam (?) jestem jednością. ulotna idealna chwila. mgnienie oka.
pomaleńku, z daleka, z drugigo końca kosmosu, rodzi się w głowie pierwsza dzisiejsza myśl. jest cudnie. czuję moje ciało, ułożone wygodnie na łóżku. nie umiem nim jeszcze ruszyć. ale po co? tak jest dobrze.
delektuję się błogością poranka.
tymczasem, przez skórę, wchodzi we mnie życie. każdą komórką.
parę chwil później jestem w stanie zapanować nad kończynami. kilka myśli zdążyło zagnieździć się w głowie.
zaczyna się nowy dzień :-)
delektuję się błogością poranka.
tymczasem, przez skórę, wchodzi we mnie życie. każdą komórką.
parę chwil później jestem w stanie zapanować nad kończynami. kilka myśli zdążyło zagnieździć się w głowie.
zaczyna się nowy dzień :-)
Takie chwile doskonałości nigdy niestety nie trwają długo.Życie nie pozwala a szkoda , bo stan błogości jest fantastyczny.
OdpowiedzUsuńJak mi się jedna taka myśl zagnieździła w niedzielę, to we wtorek skończyłam omc zawałem ;o)
OdpowiedzUsuń