28 października 2011

grunt to rodzinka

lubię spotkania rodzinne. ponieważ moja własna jest raczej mała – dlatego chętnie korzystam z pokaźnej rodzinki Leo :-). tym bardziej, że są otwarci i lubią się bawić. spotykamy się więc nie tylko na weselach (za rok znowu :-)), ale też na urodzinach, imieninach, jubileuszach. okazje są różne i jest tego trochę. nigdy jednak nie spędziliśmy wspólnych świąt i urlopu. pisząc „wspólnych” mam na myśli że wszyscy razem, wszyscy. myślę, że byłoby miło. mogło by być.   

podczas ostatniego spotkania z przyjaciółmi zebrało nam się na tematy bożonarodzeniowe. że lubimy święta. radosne, rodzinne, migoczące lampkami choinki. przez głowę przebiegła mi czarcia myśl, że może my zorganizowalibyśmy wigilię dla wszystkich ?  ten rok odpada. ale może w przyszłym ? tylko gdzie ja ich wszystkich położę spać ? czy Leo zgodzi się na zakup ogromnego stołu ? a jeśli  się zgodzi, to czy tak duży stół zmieści się w naszym m ?

27 października 2011

śmieciowe dylematy

segreguję śmieci. próbuję. nie zawsze wychodzi. nie mam problemów ze śmieciami organicznymi i szkłem. dalej zaczynają się schody ;-). czym jest złotko po maśle ? opakowanie po czekoladzie ?  karton po soku ? styropian ?
wątpliwości można mnożyć. choć staram się jak mogę, nie wszystko zostaje posegregowane. ale i tak zauważyłam, że jakoś mniej tych segregowanych śmieci. bardziej się staram ;-).
kiedyś, będąc na wycieczce w austrii, zwróciłam uwagę, że kucharze myją plastikowe pojemniki (np. po jogurcie), przed wyrzuceniem. wtedy nie zrozumiałam: po co myć śmieci ???
nie rozumiałam też, dlaczego nie wylewa się tłuszczu z patelni do zlewu. dopiero pani Ania – narzekająca na zatkany przez sąsiada zlew – uświadomiła mi konsekwencje. niesamowite jest to, że dla niej była to oczywista oczywistość. a ona jest w wieku mojej mamy…
nadrabiam więc zaległości. uczę się ekologii.

bo lepiej późno, niż później :-)

26 października 2011

kuchenne braki

stało się: wyrzuciłam ostatnią patelnię. nie mogłam inaczej. dalsza współpraca groziła zatruciem ;-). i klops: nie mam patelni. mam: naleśnikową :-). a ponieważ nie samymi naleśnikami i jabłkami w cieście człowiek żyje:

nowiuśka na gwałt potrzebna (!). nie wystrzępiona. ze stabilnym dnem. z rączką i uchem z drugiej strony. wysoka. z przykrywką. taka będzie najlepsza. idealnie byłoby, gdyby pasowała do nakładek do gotowania na parze.  rozmarzyłam się :-).

niedobór patelni przypomniał mi o braku naczynia do zapiekania. a wkrótce przyjdą goście na lasagne :-)

25 października 2011

jesienna linia

jesień dopiero rozgościła się za oknem. niedźwiedzie jeszcze nie myślą o zimowym śnie. a moja waga łazienkowa niebezpiecznie nabiera rozpędu. w niedzielę przekroczyła stan alarmowy.  trzeba wdrożyć plan ratunkowy. tylko jak ?
śniadanie – wiadomo – jak król. przydziałowe dwie kanapki, już dawno zostały zastąpione jedną. większą, ale jedną. no dobrze: kanapka bywa piętrowa. ale jeśli chce się zjeść kanapkę z żółtym serem, pomidorem, ogórkiem kiszonym i porem; to plaskatość kanapki można osiągnąć chyba tylko przy użyciu prasy hydraulicznej ;-).
obiad – tu chyba mogę / muszę zaoszczędzić kilka kalorii. przemyślę :-)
kolacja – oficjalnie nie występuje. ale podjadam. różności. nie kaloryczne, zdrowe.
a może za mało ruchu ?
cel: - 5 kg. idealnie byłoby do świąt – choć to mało realne. więc do świąt -3.


howgh :-)

24 października 2011

poniedziałek

tydzień dzieci miał siedmioro: "niech się tutaj wszystkie zbiorą!"
ale przecież nie tak łatwo, radzić sobie z liczną dziatwą:

poniedziałek już od wtorku poszukuje kota w worku,
wtorek środę wziął pod brodę: "chodźmy sitkiem czerpać wodę."
czwartek w górze igłą grzebie i zaszywa dziury w niebie.
chcieli pracę skończyć w piątek, a to ledwie był początek.
zamyśliła się sobota: "toż dopiero jest robota!"
poszli razem do niedzieli, tam porządnie odpoczęli.

tydzień drapie się w przedziałek: "no a gdzie jest poniedziałek?"

poniedziałek już od wtorku …
tydzień  j. brzechwa


miłego tygodnia :-)

22 października 2011

idę na ślub

lubię śluby. często się wzruszam, bo to – dla mnie – taki mały cud :-). rozczula mnie sam hymn o miłości: 


miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję. miłość wszystko przetrzyma.

mam prezencik. zamiast kwiatków kupiłam szkło. trochę mi z tym dziwnie, bo ja pierwszy raz w ten sposób… sama bardzo lubię kwiatki. dawanie kwiatków jest miłe, eleganckie i w ogóle… nie do przecenienia :-).* z drugiej strony – młoda para dostaje zwykle naręcza kwiatów. wiele z nich nie dotrwa w dobrej kondycji do poniedziałku. wiem, bo sama tak miałam :-). ponadto wiadra kwiatów wyglądają dobrze tylko w kwiaciarni. niosę więc szkło. tak praktycznie, że nie wierzę, że to ja ;-).


* jak mówi porzekadło: kwiaty są dużo tańsze, niż diamenty, a sprawiają kobiecie taką samą radość :-).


* * *
było zimno. panna młoda piękna i radosna. pan młody lekko zestresowany ;-). jak wychodzili z kościoła puszczono miliony baniek mydlanych. bajkowo :-)

21 października 2011

lakierowy test

lakier, który kupiłam w poniedziałek, okazał się zaskakujący. kolor. wieczorem sprawiał wrażenie mysiego. w świetle dziennym jest jednak cudownie fioletowawy. nie fioletowy. gdzieś na www określono go na „lekko rozmyty fiolet”. dla mnie bardzo rozmyty. szarością. cudny.
nie zachwycił mnie trwałością. pewnie dlatego, że spodziewałam się super hitu. kolor wybrałam sama, natomiast markę polecały internautki. jako wyjątkowo trwałą. nastawiłam się na trwałość do dzisiejszego wieczora.  od wczoraj końcówki są wyraźnie starte. dla mnie, bo z daleka nie widać. tyle dobrego ;-). super kolor :-).

20 października 2011

moja filmoteka

moja filmoteka to kino łatwe, lekkie i przyjemne. na pewno kobiece, choć wielu znajomych panów również chętnie obejrzało i nie zasnęło ;-). to filmy, które warto mieć. choćby po to, by sięgać po nie w długie jesienne wieczory. miła odmiana dla „helikoptera w ogniu” i podobnych.

„Czekolada” z Juliette Binoche i Johny Depp’em. to ja wyciągnęłam nas na ten film. na sali kinowej kilka osób. zapowiada się ekstra film – mruknął z przekąsem Leo. wychodziliśmy urzeczeni :-).

„To właśnie miłość” (Love Actually) - obejrzeliśmy w okresie bożonarodzeniowym. wtedy najlepiej pasuje. premier w wydaniu Hugh – mistrzostwo świata :-)

„50 pierwszych randek” z Drew Barrymore i Adamem Sandlerem. Leo zauroczony muzyką.

“Notting Hill” z Julią Roberts i Hugh Grantem. Julia to moja idolka. arystokratyczna angielszczyzna Hugh zwala z nóg.

“Pod słońcem Toskanii”. samo ciepło.

s e r d e c z n i e   p o l e c a m  :-)

19 października 2011

luksus

magiczne słowo. dla każdego znaczy coś innego. niedawno dowiedziałam się, że dla Leo podczas wędrówek po wynajmowanych mieszkaniach – nie zawsze przytulnych - luksusem było ładnie pachnące pranie :-). czy można go nie kochać ?    

18 października 2011

lubię poranki

jesienią budzę się, gdy za oknem jest jeszcze ciemno. przeważnie wstaję pierwsza. ale zdarzają się takie cudowne poranki, jak dziś, kiedy udaje mi się namówić Leo, by wstał pierwszy. zostaję wtedy sama w cieplutkim łóżku. delektuję się tą chwilą samotności i ciszą poranka.

pomaleńku, z oddali, docierają do mnie dźwięki krzątaniny Leo. otwieram oczy i widzę smugę światła sączącego się leniwie przez drzwi sypialni. czekam aż wróci mąż, świeży i pachnący.


to znak, że pora wstawać …  zaczyna się kolejny dzień :-)

17 października 2011

minął weekend

w tym tygodniu mieliśmy jechać do moich rodziców, ale nie wyszło. byliśmy więc w rodzinnych stronach Leo. odwiedziliśmy braci i rodziców. upiekłam ciasto marchewkowe - wszystkim smakowało :-) rozmawiałam z przyszłoroczną panną młodą, czy kupić im zestaw obiadowy. zastanowią się, choć myślę że będą woleli kaskę.  są młodzi, potrzebują pieniędzy na wszystko, więc zastawa obiadowa dla 12 osób nie jest priorytetem. trudno się dziwić.

* * * 
kupiłam lakier do paznokci. miał być jesiennie ciepły (lawendowy, rdzawy) a jest ... mysi. nie powiem, że nieładny. odważny. chłodny. jak go mogłam wybrać? wybór nie był duży. no i jarzeniówki. i w ogóle wieczór. mam lakier do paznokci w kolorze myszy :-)

14 października 2011

dzień nauczyciela

moja pani – jak mawiają pierwszoklasiści – była uśmiechniętą blondynką z burzą włosów i pomalowanymi na czerwono ustami. cieszyłam się, że trafiłam do jej klasy, bo pani opiekująca się klasą równoległą była straszna ;-). 

moim wychowawcą od 4 klasy była polonistka – ją też lubiłam :-). bałam się matematycy. dziwiła mnie pani od biologii. najładniejsza była geografka. nauczycielka prowadząca zajęcia plastyczno-muzyczne była fajną kumpelką i opowiadała ciekawe historie. nauczyła nas robić sałatkę jarzynową, świeczniki z korzeni drzew, lepić talerze z gazet, rzeźbić w mydle i inne super rzeczy :-). flirtowałam z panem od chemii (ciekawe, czy on ze mną też ?). fizyk posyłał mnie do sklepu. ledwo pamiętam misiowatego historyka.

w średniej szkole wychowawcą mojej klasy była bardzo elegancka i równie zasadnicza nauczycielka matematyki. do dziś pamiętam, że „złożenie dwóch symetrii osiowych o osiach równoległych jest przesunięciem”. niby logiczne, ale cała klasa dostała za to „pały” i pisaliśmy to za karę w domu miliard razy. dlatego pamiętam :-). uwielbiałam polonistkę. mimo tego, że chciała mi dać „pałkę” za nieczytelne pismo. bardzo lubiłam nauczycielkę chemii i zgrabną panią od w-f. z trwogą myślałam o fizyczce.

ale się rozpisałam…  pozdrawiam nauczycieli :-)

13 października 2011

puzzle

wypad do znajomych. trzeba coś kupić dla młodszego. samochody kupowaliśmy już parę razy. młodszy lubi puzzle – więc tym razem puzzle. sms do mamy młodszego: ile kawałków, żeby dał radę ale nie w-oka-mgnieniu ? sms zwrotny: 50.  Leo zdziwiony, że tylko 50 ?  w sklepie nie ma 50-cio elementowej układanki. jest za to śliczna stówka: chłopięca, bardzo kolorowa, i co ważne: z samochodami. Leo błyszczą się oczy: kupujemy!  też mi się podoba, ale miało być 50. – młodszy da sobie świetnie radę – wyrokuje mąż i wychodzimy ze sklepu z pięknymi puzzlami.
młodszy ucieszony, jego mama mniej. – ciociu, pomożesz mi ? – pyta, podsuwając mi pod nos pudełko. robi to tylko dlatego, że jest towarzyski :-). powiedziało się „a”, trzeba powiedzieć „r z”. siadamy na podłodze i wysypujemy różnobarwne elementy. samochody zostają ułożone w ekspresowym tempie. trudności pojawiają się przy ceglanym murze. bo mur, jak to mur: jednorodnie ceglany. młodszy nie daje za wygraną, choć chwilami niecierpliwi się, gdy kawałki układanki nie pasują. – ciociu, pomagasz mi ? – pyta wtedy głosem aniołka. potakuję, ukrywając rozbawienie.
puzzle zostają ułożone szybciej, niż powinny. bez pomocy, rzecz jasna. młodszy dumny. mama w szoku i też dumna. Leo dumny :-).

12 października 2011

miłe ciepełko

buszując wieczorem w przedpokojowej szafce, zupełnie przypadkowo i nieoczekiwanie odkryłam, że administrator włączył ogrzewanie. moja radość była wielka :-). rozkręciłam wszystkie kaloryfery na full i po paru chwilach w całej chatce zrobiło się przyjemnie :-). wielka zaleta mieszkań: jak już grzeją, to szybciutko robi się ciepło. ponadto nie trzeba się troszczyć o opał i o palenie w piecu (choćby nie wiem jak nowoczesnym :-)). 
panie i panowie, ladies and gentelmen, mesdames et messieurs: sezon grzewczy 2011 uważam za otwarty :-).

11 października 2011

kadr z życia

lubimy jeść. lubimy gotować. Leo przeglądał książki kucharskie, w celu znalezienia czegoś pysznego. ja w tym czasie robiłam porządki w kuchni. pracując w pocie czoła, położyłam przez pomyłkę coś na miejsce książek.

- gdzie od dzisiaj trzymamy książki kucharskie ?  - nie dziwiąc się niczemu zapytał później mój mąż :-)

10 października 2011

minął weekend

kolejny weekend za nami. tym razem przyjmowaliśmy gości. bardzo spóźnionych, więc zaległości nadrabialiśmy do rana. sama się sobie dziwię, że dałam radę :-)
dostałam kosz prezentów, w tym piękny półmisek z bolesławca wypełniony dyńkami z ogrodu Ani i Adasia. cudo :-).  
upiekłam ostatnie ciacho śliwkowe w tym roku. Adaś przywiózł czekoladki, Ania tymianek, Leo wyciągnął cytrynówkę. plotkowaliśmy, śmialiśmy się, spacerowaliśmy.  miłe chwile. moje nie-całkiem-zdrowe-gardło, umęczone gadaniną, znów dało o sobie znać. kurowałam je herbatką z tymiankiem. 

głosowaliśmy, oczywiście. na właściwych ludzi. i nie dlatego, żeby narzekać.

dziś wyjęłam kozaki :-).

8 października 2011

kto kogo

Adaś rzucił pracę. albo praca rzuciła Adasia. czasami trudno ocenić.  Adaś nie chciał zmieniać pracy i praca nie chciała rozstawać się z Adasiem. tak jakoś samo wyszło. Ania jest zła, bo to Adaś utrzymuje rodzinę. miał bardzo dobrą pensję.

inni Ania i Adaś pracowali w tej samej korporacji w dwóch miastach wojewódzkich. oboje na managerskich stanowiskach. rok temu właściciel kazał ograniczyć koszty, co w przekładzie na nasze realia oznacza zwolnienia. Adasia zwolniono z dnia na dzień. został z małym dzieckiem i rozpoczętą budową domu bez źródła dochodu. na pożegnanie dostał od kolegów piękny zegar. prezent w sam raz na taką okazję…

Ania miała szczęście. była chora, gdy w jej mieście korporacja się reorganizowała. nie pozwoliła sobie wręczyć wypowiedzenia. chorowała na koszt firmy i państwa przez jakiś czas, dając sobie czas na znalezienie nowego zajęcia. po wyzdrowieniu odmówiła zmiany stanowiska na niższe z dużo niższą pensją. spokojnie rozstała się z korporacją. 

życie tak się czasem układa, że albo ktoś nam utrze nosa (czasem boleśnie), albo my komuś. a wszyscy mądrzy ludzie tego świata mówią, że najlepsza strategia to win – win (wygrany – wygrany), w której obie strony są zadowolone z wypracowanego rozwiązania.


życzę nam wszystkim wielu winów :-)

7 października 2011

nie mogę się powstrzymać:


"zawsze trzeba podejmować ryzyko. tylko wtedy uda nam się pojąć, jak wielkim cudem jest życie, gdy będziemy gotowi przyjąć niespodzianki, jakie niesie nam los.
bowiem każdego dnia wraz z dobrodziejstwami słońca Bóg obdarza nas chwilą, która jest w stanie zmienić to wszystko, co jest przyczyną naszych nieszczęść. i każdego dnia udajemy, że nie dostrzegamy tej chwili, że ona wcale nie istnieje. wmawiamy sobie z uporem, że dzień dzisiejszy podobny jest do wczorajszego i do tego, co ma dopiero nadejść.
ale człowiek uważny na dzień, w którym żyje, bez trudu odkrywa magiczną chwilę. może być ona ukryta w tej porannej porze, kiedy przekręcamy klucz w zamku, w przestrzeni ciszy, która zapada po wieczerzy, w tysiącach i jednej rzeczy, które wydają się nam takie same. ten moment istnieje naprawdę, to chwila, w której spływa na nas cała siła gwiazd i pozwala nam czynić cuda. tylko niekiedy szczęście bywa darem, najczęściej trzeba o nie walczyć. magiczna chwila dnia pomaga nam dokonywać zmian, sprawia, iż ruszamy na poszukiwanie naszych marzeń. i choć przyjdzie nam cierpieć, choć pojawią się trudności, to wszystko jest jednak ulotne i nie pozostawi po sobie śladu, a z czasem będziemy mogli spojrzeć wstecz z dumą i wiarą w nas samych.
biada temu, kto nie podjął ryzyka. co prawda nie zazna nigdy smaku rozczarowań i utraconych złudzeń, nie będzie cierpiał jak ci, którzy pragną spełnić swoje marzenia, ale kiedy spojrzy za siebie – bowiem zawsze dogania nas przeszłość – usłyszy głos własnego sumienia: „a co uczyniłeś z cudami, którymi Pan Bóg obsiał dni twoje? „

„na brzegu rzeki piedry usiadłam i płakałam”  p. coelho

6 października 2011

na brzegu rzeki piedry usiadłam i płakałam p. coelho.

to książka, która nie pozwoliła mi zasnąć, dopóki jej nie skończyłam. wzruszająca opowieść obyczajowa. o otwarciu na drugiego człowieka i na świat w ogóle. o miłości przez wielkie m. pozbawionej lęku i egocentryzmu. świat byłby lepszy, gdybyśmy umieli tak kochać :-).

5 października 2011

sielsko anielsko

pierwszą parę aniołków dostaliśmy od siostry Leo pod choinkę 100 lat temu ;-). stoją na komodzie w sypialni. lubię je :-). następnego kupił mi Leo na jarmarku majowym. kolejnego dostałam od Ani w ubiegłym roku. Leo dostał kwiecistego anioła od dziewczynek Ani i Adasia na urodziny. szóstego wybrał na pamiątkę tegorocznych wakacji :-).

niedawno kupiłam kolejnego. no, nie kupiłam jeszcze. zamówiłam :-). u Anieliny. zachwyciłam się jej anielinkami. zapragnęłam mieć jedną dla nas :-). drugą zamówiłam dla Ani i Adasia, u których będziemy się w przyszłym roku bawić na weselu. teraz czekam. ciekawa jestem, jakie będą :-).

* * *
na obiad były dziś pyry z gzikiem :-). pierwszy raz. gzik bywał wielokrotnie na kanapkach, ale z pyrkami jako danie obiadowe dziś debiutował :-). Leo wniebowzięty :-) :-):-) 

4 października 2011

dobrym warto się dzielić

za oknem prawie lato. cieplutko i miło a mimo to czas przeziębień. i mnie dopadła moja przypadłość: ból gardła. mam bardzo wrażliwe gardło. z niewiadomych powodów. znajomi mówią, że w poprzednim życiu zostałam uduszona. albo że to przez niewykrzyczane emocje. bez względu na powód, jestem okazem zdrowia, tylko nie mogę wydobyć z siebie głosu. a każde przełknięcie śliny boli. 

ponieważ zdarza mi się to nierzadko, szukałam czegoś, co przyniesie ulgę. znalazłam po własnym ślubie :-). chyba za dużo śpiewałam i gardło odmówiło współpracy. był gorący maj.  aptekarka dała mi syrop z babki lancetowatej Plantaginis firmy Hasco-Lek. jest rewelacyjny na ból gardła. od tamtego czasu pomógł niejednej Ani i wielu Adasiom. polecam jesienią :-)

3 października 2011

weekend w Krakowie

było ciepło, jak latem. korzystaliśmy z pięknej pogody i tylko wieczory spędzaliśmy w domku. starówka, kazimierz, wawel, planty. 
nie jadłam lodów, nie zmarzłam, szalik na szyi. i co? i dziś nie mówię a gardło boli przy każdym przełknięciu śliny.  rozumiem rok temu: pływaliśmy po Wiśle, miało prawo skończyć się chorobą. ale teraz?

2 października 2011

wykopki

dla nas były frajdą. pewnie dlatego, że nie był to codzienny obowiązek, tylko miły zamiennik szkolnej codzienności. zdarzały się raz/dwa razy w roku szkolnym. nauczycielka przychodziła na lekcję i mówiła: „jutro jedziecie na wykopki. ubierzcie się ciepło.”  wszyscy się cieszyliśmy. jednego dnia jechały dwie równoległe klasy (około 60 osób). przychodziliśmy do szkoły jak co dzień i od razu jazda. jechałam na przyczepie ciągnionej przez traktor, na plandece jakiegoś samochodu – takiej przykrytej materiałem i raz samochodem z metalową paką, przystosowaną do przewozu osób - to już był luksus. przeważnie były to już chłodne dni. na początku pole wydawało się wyzwaniem nie do pokonania – ciągnęło się szerokaśnym pasem pod sam las, gdzieś na horyzoncie. ale już na przerwie śniadaniowej wiedzieliśmy, że damy radę :-).  po dwie zbierałyśmy ziemniaki do małych koszyków. prawie pełne koszyki brali od nas chłopcy i przesypywali ziemniaki do dużych koszy. duże kosze były naprawdę ciężkie i nawet dla klasowych siłaczy stanowiły wyzwanie. te kosze zanosiło się pod traktor, gdzie odbierał je ktoś kompetentny :-). z satysfakcją obserwowaliśmy jak zapełniamy kolejne przyczepy.
pracowaliśmy, psocąc. prowadziliśmy ziemniaczane wojny. zaśmiewaliśmy się z dziwnych kształtów niektórych bulw. i najważniejsze: flirtowaliśmy :-). w tym wieku flirtowanie było na porządku dziennym. wszystko miało znaczenie: kto w kogo rzuca, kto opróżnia czyje koszyki, kto komu pomaga. na wykopkach nawiązywała się niejedna sympatia :-).
i coś, co pamiętam do dziś: drugie śniadanie. chyba jestem łakomczuchem, bo wiele rzeczy kojarzy mi się z jedzeniem, tak jak innym np. z piosenkami. śniadanie za każdym razem było przepyszne. standardowy zestaw: bułki z pasztetem + kawa zbożowa. bułek cały kosz. buły świeże, ogromne; pasztet pachnący; kawa tak gorąca, że trzeba było uważać pijąc. wszyscy się zajadaliśmy :-)
zgłodniałam od tych wspomnień. pora na śniadanko.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...