28 listopada 2011

„japońska parasolka” rani manicka

powieść obyczajowa/romans, którego miejscem akcji są cejlon i malezja. inna kultura. inne obyczaje.  ten sam kobiecy świat. pełen … wszystkiego, co nam nieobce, bliskie. także pełen wiary, której nam często brakuje.  wiary w porządek świata. dającej siłę, by sprostać. wszystkiemu, czym obdarzy nas los. książka uzmysławia bezsens walki z życiem.  uczy, by z wiarą dać ponieść się jego nurtowi.

przecież – jak mawiał dziadek – nie zawrócisz kijem wisły :-)

25 listopada 2011

okiem dziecka

siedziałam na przystanku, czytając. obok mama z chłopcem (na moje oko 3-letnim). chłopiec – jak przystało na jego wiek – ruchliwy i rozmowny bardzo. siedzieliśmy dość długo, a autobus nie nadjeżdżał. w końcu doczekaliśmy się.  na przystanek wtoczył się długi przegubowiec. „jaki śliczny, kolorowy autobus, mamo!”  - zachwyciło się dziecko. oniemiałam. autobus, „z salonu”  żółto- czerwony, teraz od kół po okna pokryty był grubą warstwą błotnistego kurzu.  tylko miejscami prześwitywały kolorowe łaty. żółte i czerwone. chłopiec był autentycznie zachwycony. 
ta scenka przywołała inne wspomnienie. Ania i Adaś wrócili z młodą znad morza.  jakie jest morze? – spytałam malutką. brudne – odpowiedziała trzylatka.  też oniemiałam.    
dzieci są bardzo spostrzegawcze. widzą świat lepszym, niż dorośli.  pielęgnujmy dziecięcą życzliwość i radość świata. niech trwa do późnej starości :-)

24 listopada 2011

ciastko z niespodzianką

ze sklepu chińskiego. kupiłam je dawno temu, w czasach fascynacji feng-shui. sprzątając, znalazłam niespodziankę; czyli motto, które kiedyś wyjęłam z ciastka:

„ograniczenia niosą szczęście. pokonywanie ich sprawia ci przyjemność i prowadzi do wielkiego sukcesu” 

i co ja na to ???

22 listopada 2011

włos w zupie

rozpusta się szerzy. nie tylko wśród młodzieży. w znaczeniu: nie cenimy tego, co otrzymujemy od losu. wracam to tej myśli, jak zacięta płyta. bo ta myśl wraca do mnie, jak bumerang.

jechałam pociągiem. obok mnie mama z synkiem. obrała mandarynkę, podała chłopcu. spróbował i wypluł. „nie będę jadł mandarynki z pestkami”.

byłam w knajpce. obok ktoś zamówił zupę. niefortunnie – znalazł w niej włos. odsunął, poprosił kelnera, nie zapłacił. zupę pewnie wylano. przed knajpką ktoś inny przeszukiwał kosz na śmieci w poszukiwaniu resztek. dawno nie jadł sytej, gorącej zupy. czy włos by go zniechęcił?

znakiem naszego czasu jest brak szacunku. nie doceniamy. bo możemy. ale czy musimy? aż tak?

18 listopada 2011

łakomczuchy

mam szczęście do znajomych, którzy lubią jeść (może dlatego, że ja też lubię?). często przynoszą / przywożą  coś na ząb. były już: kurki w śmietanie, gruszki w syropie, pierniki świąteczne, oszukane flaki (takie z naleśnikami), zapiekanki i inne. same pyszności :-).
pamiętam pewnego sylwestra. po świętach zostało mnóstwo jedzenia. nie mieliśmy planów, więc zaprosiliśmy znajomych. przyszło dużo ludzi. każdy przyniósł coś smacznego. po imprezie miałam więcej jedzenia, niż przed :-).
dla potwierdzenia reguły - jest wyjątek :-). Ania je, żeby żyć. nie odwrotnie. jedzenie to dla niej konieczność i nie sprawia jej frajdy. chwilami myślę, że Ania  n i e   l u b i  jeść. ale zaraz zadaję sobie pytanie: czy to w ogóle możliwe ???
ostatnio staram się nie podjadać. Adaś mówi, że w przyrodzie nie występują stworzenia, które jedzą non-stop, o dowolnej  porze dnia i nocy. dla towarzystwa, ze stresu, z nudów.
motto do końca roku: jeść w zgodzie z naturą :-).

16 listopada 2011

okiem zmarzlucha

podobno nie ma złej pogody, czasami tylko jesteśmy nieodpowiednio ubrani :-).
żyjemy w czasach, gdy samochód jest niemal sprzętem AGD – jak lodówka czy pralka. wychodzisz z domu: dwa kroki do auta. jedziesz do pracy. parkujesz. pięć metrów dalej jesteś u celu :-). parkujesz przy wejściu do przedszkola, bo nie chcesz, żeby dziecko zmarzło / zmokło / spociło się. parkujesz tuż obok sklepu, bo po co chodzić z pełnymi torbami. denerwujesz się, że sąsiad postawił auto koło twojego okna, bo musisz zaparkować (trochę) dalej.
doświadczając świat zza samochodowej szyby,  nie jest ważne, jak się ubierzesz.  nie mają znaczenia pory roku. zawsze można włączyć ogrzewanie lub klimatyzację. 
jestem zmarzluchem. zimą chodzę owinięta szalem, w ciepłej czapie, rękawiczkach i kozakach (!).
podziwiam kobiety paradujące w pantofelkach w środku zimy. wiem, elegancja. cienkie rajstopy i spódnica przed kolano dopełniają stroju. nie zapięty płaszcz. nienaganna fryzura, która nigdy nie zaprzyjaźni się z czapką.

podziwiam. zazdroszczę zdrowia. pozdrawiam.

15 listopada 2011

parapetówka

byłam na parapetówce.
kupiliśmy prezent i pojechaliśmy. 
nie marzę o domu, ale:
było mnóstwo przestrzeni, mimo licznych gości.
kuchnia pachniała drewnem a wschodzące słońce napełniało ją (i kręcących się po niej ludzi) dobrą energią od samego rana.
jadalnia z dużym stołem, wokół którego można swobodnie chodzić,  nie trącając nikogo i niczego - to super sprawa.
jadalnia z wielkim oknem na ogród - to bajkowe doznanie.
okazało się, że salon 40 m jest w sam raz :-). kominek i wygodne kanapy są nie do przecenienia.
kryształowe żyrandole cudownie odbijają światło. jak w „ani z zielonego wzgórza”.

wszystkie te nowalijki sprawiły, że znów myślę o stole. tym bardziej, że wkrótce święta. a jak święta, to i goście.  chyba, że sama będę gościem. bo w tym roku – jak nigdy – nic nie wiadomo (?)

* * *
dziś byłam na filmie „listy do m.”  trochę się śmiałam, sporo wzruszałam. tak już mam ;-). super film na przedświąteczny czas. zajrzałam do galerii. widziałam co najmniej parę drobiazgów, które nadają się pod choinkę.  

krok po kroku … krok po kroczku … najpiękniejsze w całym roczku … idą święta :-)

11 listopada 2011

święty Marcin

święty Marcin jest patronem dzieci, hotelarzy, jeźdźców, kawalerii, kapeluszników, kowali, krawców, młynarzy, tkaczy, podróżników, więźniów, właścicieli winnic, żebraków, żołnierzy i … Poznania. to ostatnie najbardziej mnie cieszy. ze względu na rogale :-). 
zdjęcie z sieci
uwielbiam. rogalową tradycję poznałam dopiero po przeprowadzeniu się do wielkopolski. rogale marcińskie* można kupić tylko w okresie okołoświętomarcińskim. oczekiwanie sprawia, że smakują jeszcze lepiej. teraz już nie mieszkam w królestwie ziemniaka, więc w sprawie rogali liczę na przyjaciół. Ania i Adaś - jak co roku – są niezawodni. rogale, które kupują, to poezja smaku. i to w rozmiarze XXL. sama wcinam 3 lub 4.  kilo ciasta (!).  
* to rogale z nadzieniem z białego maku

9 listopada 2011

talerz sąsiada

czasami  nie doceniamy tego, co mamy, dopóki tego nie stracimy. czasami bezsensownie zazdrościmy innym.  
byłam kiedyś na weselu. była też dziewczyna w ślicznej sukience. prze-ślicz-nej. wyglądała cudnie. pomyślałam, że chciałabym wyglądać tak dobrze, jak ona. nie mogłam się napatrzeć. niewiele brakowało, żebym podeszła i zapytała, gdzie kupiła taką wystrzałową kieckę. odezwała się wrodzona nieśmiałość, zabrakło mi odwagi, nie zapytałam.
będąc ostatnio u rodziców panny młodej, dowiedziałam się, że tydzień po weselu, dziewczyna miała wypadek przy pracy. obcięła sobie 3 palce u ręki.

Leo często powtarza: nie zagląda się innym do talerza. dosłownie i w przenośni.
cieszmy się tym, co mamy :-). 

8 listopada 2011

potęga teraźniejszości e. tolle

książka, którą polecił mi Adaś. z takim błyskiem w oku, że od razu kupiłam. czekałam podekscytowana na wieczorne sam-na-sam. 

wiadomo, jakie potrafią być wstępy. czytałam więc cierpliwie, czekając na miejsce, w którym zacznie być ciekawie. czytałam to za dużo powiedziane. bo czy można powiedzieć, że się coś czytało, jeśli się nie rozumie czytanego tekstu ? im bardziej czytałam, tym bardziej nie rozumiałam. w okolicach 1/3 poddałam się.  odłożyłam do kąta i zapomniałam.

mijał czas. któregoś dnia zajrzałam ponownie.  o l ś n i e n i e :-). nie wiem, co przez ten czas zadziało się w mojej głowie, ale dopiero teraz mogę się podpisać pod recenzją M. Świetlickiego:

„jeśli nie ma przeszłości i przyszłości, jeżeli jest tylko teraźniejszość – to jest to najwłaściwsza książka na tę chwilę”.

trudna – jak dla mnie – książka o charakterze egzystencjalnym. mimo to, a może dlatego, polecam :-)

7 listopada 2011

imieniny

weekend upłynął pod znakiem imienin.


odsłona 1: przygotowania
na pierwszy ogień poszły krokiety. bo łatwe - kto to powiedział ?? nikt mi nie kazał... sama chciałam... krokiety to może nie problem. ale każdy krokiet musi być najpierw naleśnikiem ;-). pierwsze ciasto nie wyszło. drugie tak sobie. nie wiem, co się stało. przy smażeniu robiły się dziury i tyle. zadziałało fatum: chcesz zepsuć jedzenie - zaproś gości. albo dla zachowania równowagi w przyrodzie, bo farsz wyszedł wyśmienity :-). następnym razem zrobię łazanki ;-)
ciasto na szarlotkę spłynęło po formie (pierwszy raz piekłam w naczyniu ceramicznym). jabłek było za dużo, a solenizant wściekł się o „pierzynkę” z piany. przypaliłam orzechy na snikersa. mało brakowało, a zamiast masy krówkowej użyłabym sosu pomidorowego. 


odsłona 2: imprezka
goście dopisali. zjedli ze smakiem prawie całe ciacho – przypalone orzechy nie są złe ;-) – i całą resztę. spędziliśmy bardzo mile tę sobotę. niedziela była spacerowa :- )

4 listopada 2011

alchemik - p. coelho

wiele lat temu pożyczyła mi tę książkę Ania. pamiętałam, że bardzo mi się podobała. nic więcej. nic. nie potrafiłabym powiedzieć o niej dwóch zdań. sięgnęłam ponownie:

(…) są siły, które na pierwszy rzut oka wydają się złe, ale tak naprawdę uczą cię, jak tworzyć Własną Legendę. przygotowują twojego ducha i twoją wolę, bo na tej planecie istnieje jedna wielka prawda: kimkolwiek jesteś, cokolwiek robisz, jeśli naprawdę z całych sił czegoś pragniesz, znaczy to, że pragnienie owo zrodziło się w Duszy Wszechświata. i spełnienie tego pragnienia, to twoja misja na ziemi (…). Dusza Wszechświata żywi się szczęściem ludzi. albo ich nieszczęściem, zawiścią, zazdrością. spełnianie Własnej Legendy jest jedyną powinnością człowieka. wszystko jest bowiem jednością.
i kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu (...)

wspaniała książka. pierwsza kandydatka na tegoroczny prezent pod choinkę :-)

3 listopada 2011

diwali

to święto światła obchodzone w indiach. tak wyglądają wtedy indie z lotu ptaka:

fot. nasa

prawda, że pięknie? choć charakter uroczystości odmienny, od razu pomyślałam o zaduszkach.  


* * *
19-sta. czytam następnego coelho. popijam sok, wyglądający jak czerwone wino. obok Leo gra na gitarze. magiczna chwila.

2 listopada 2011

zaduszki

1 listopad – dla mnie osobiście – to bardziej święto zmarłych, niż wszystkich świętych. można przyjąć założenie, że – wcześniej czy później – wszyscy pójdziemy do nieba. wtedy na jedno wychodzi :-). nie wiem, czy to normalne, ale lubię ten dzień. prawdą jest, że nikt z moich najbliższych jeszcze nie umarł. ale dziadkowie, wujkowie, znajomi … wiadomo. 


tego dnia panujący na cmentarzach spokój zostaje zakłócony. odwiedzinami setek ludzi, gwarem cichych rozmów, śmiechem nieświadomych powagi miejsca dzieci.
mimo to stale tam jest. unosi się nad grobami znakami krzyży, płomieniami świec, zapachem zniczy i kwiatów. ten przedziwny spokój udziela się i mnie. spaceruję równymi alejkami, przystając co jakiś czas. podziwiam dbałość. czytam imiona i daty. u bliskich zapalam lampki. 


lubię wieczorne spacery. łuna nad cmentarzem widoczna jest z daleka. pali się tysiącami płomieni. wtedy uzmysławiam sobie, jak wiele osób pamięta o jak wielu.


jestem zadziwiona.


co roku.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...