pewnego zimowego dnia (gdy zmarzłam w stopy (tak, takie rzeczy się dzieją, pomimo wyjątkowo łagodnej zimy)) postanowiłam, że tak dłużej być nie może. potrzebne mi kozaki. nowe. w ulubionym czarnym. a że w sklepach dłuższy czas nic nie rzuciło mi się w oko ...
weszłam - żeby zobaczyć trendy - na zalando.
(nie kupuję ubrań w sieci. tym bardziej butów. do ślubu były wyjątkiem. bo to buty na jedno wyjście).
i znalazłam te. wymarzone. piękne. stworzone dla mnie. miłość od pierwszego. jak niegdyś torebka.
mimo motyli w brzuchu, postanowiłam poczekać na przecenę. poczekałam. a buty w międzyczasie wykupili. wykupiły(ście).
ale
ponieważ zalando przyjmuje zwroty ... kilka następnych dni spędziłam w wirtualnym sklepie obuwniczym ;-) i dopiero wtedy, i przez przypadek, odkryłam funkcję informowania klienta o dostępności wymarzonego towaru. zapisałam się i ... mimo wszystko zaglądałam na stronę.
aż dostałam maila, że są (!). marzenia się spełniają. lucky me :-)
proszę mieć na uwadze - napisało zalando - że w
przypadku, gdy wielu klientów złożyło zapytanie o rozmiar, artykuł może być
dostępny jedynie przez krótki czas i może zostać szybko wyprzedany.
(nadal zakochana) od razu kliknęłam do koszyka. po czym próbowałam założyć konto, żeby sfinalizować zakup. kilkukrotnie i bezskutecznie. telefon do centrum obsługi nie pomógł. po paru godzinach (które dla mnie trwały lata świetlne) dostałam info, że już: mogę kupować. ponownie podeszłam do kasy. tym razem: nie mogłam się zalogować.
- nie pamiętasz hasła ? - zapytało zalando
- widocznie (?), prawdopodobnie (?), nie pamiętam (?) - odpowiedziałam.
do dziś czekam na maila z nowym hasłem. i nawet nie zaglądam, czy jeszcze są.
tak bywa z miłościami mojego życia:
czasem wszechświat wie, że są nie dla mnie :-)