wróciłam z podróży
poślubnej. nie mojej. pierwszej, na jakiej byłam.
ale po kolei.
czerwiec rozpoczął
się uroczystością ślubną. pogoda nie rozpieściła państwa młodych (choć to
czerwiec). za to wszystko – poza wietrzną
aurą – było wspaniałe. empatyczna panna młoda wzruszyła gości swoim
wzruszeniem. roniłyśmy łezki lawinowo
;-) tak było:
po ślubie: zabawa :-) zagrali moje weselne „must be” : rudy się żeni i jedzie pociąg … odtańczyliśmy kankana, zorbę,
i – uwaga, uwaga – poloneza. i to jak
(!). podkomorzy by się nie powstydził (o maturzystach nie wspomnę). na szaleństwach sobotniej nocy się nie skończyło.
w oczekiwaniu na
poniedziałkowy wypad rodzinny – poszliśmy na poprawiny. od słowa do słowa: namówiliśmy nowożeńców
na wspólny wyjazd. w ten sposób zwykły rodzinny bardzo długi weekend przemienił się w niezwykłą podróż
poślubną :-) 11 i 1/3 osoby ;-) wiek uczestników: od 4 m-cy do ponad
70-ciu lat.
jak na pierwszy
wspólny wyjazd było miło. trochę zwiedzaliśmy. graliśmy w ping-ponga, koszykówkę, badmintona, w monopol. słuchaliśmy śpiewu ptaków o poranku. chodziliśmy po lesie. spaliśmy na molo nad
jeziorem. co wieczór siedzieliśmy przy
ognisku. dla każdego coś miłego. nie
powiem – nie obeszło się bez
nieporozumień. ale to był pierwszy wyjazd (!) następnym razem będzie lepiej :-)
wczesnym rankiem - parząc pierwszą kawę i herbatę - słyszałam korniki wcinające chatę, w której mieszkaliśmy. dla mnie: niezwykłe :-)
Nie ma to jak piękna oprawa, emocje, wzruszenie i... spontan ;) Trochę zazdraszczam wyjazdu...no i tych korników! Super :)
OdpowiedzUsuńBuziaki :)