stało się: wyrzuciłam ostatnią patelnię. nie mogłam inaczej. dalsza współpraca groziła zatruciem ;-). i klops: nie mam patelni. mam: naleśnikową :-). a ponieważ nie samymi naleśnikami i jabłkami w cieście człowiek żyje:
nowiuśka na gwałt potrzebna (!). nie wystrzępiona. ze stabilnym dnem. z rączką i uchem z drugiej strony. wysoka. z przykrywką. taka będzie najlepsza. idealnie byłoby, gdyby pasowała do nakładek do gotowania na parze. rozmarzyłam się :-).
niedobór patelni przypomniał mi o braku naczynia do zapiekania. a wkrótce przyjdą goście na lasagne :-)
ale ..ale.. to nie jest list do świętego Mokołaja?;)
OdpowiedzUsuńJa to bym tyle chciała do mojej kuchni, że nie dość, że mnie nie stać, to jeszcze by mi się nigdzie nie zmieściło. Patelnię mam kiepsko - teflonowa podróbka, kotlety się zrobi, naleśniki też. Pod choinkę sobie sprawię coś droższego;-)
OdpowiedzUsuńnie do świętego, bo mogłabym nie dożyć ;-) patelnia to w mojej chatce bardzo ważna rzecz :-)
OdpowiedzUsuńzawsze znajdzie się miejsce dla patelni, choć moja kuchenka też niewielka :-)
pozdrawiam :-)
Mniammm...smacznie się zrobiło :)
OdpowiedzUsuńnie zaprzeczę: bardzo lubię lasagne :-) ostatnio jak robiłam wyszło pyszne. więc - zachęcona sukcesem - chętnie powtórzę :-)
OdpowiedzUsuń